Zbliżając się do pierwszej rundy MOCC 2015, czyli rajdu Sobiesław Zasada 1971 ERC RALLY odkopaliśmy ciekawą biografię naszego pierwszego mistrza kierownicy odnalezioną na stronie http://www.magazyn.pogodzinach.net/, a napisaną przez Henryka Urbańczyka w 2002 roku. Cytujemy, więc i zapraszamy Was do lekkiej lektury przy ciepłej kawie.
"Archiwum
Sportowe : Starzy, niezapomniani mistrzowie Sobiesław Zasada
Jesienią
'69 roku, jako fotoreporter "Kroniki Beskidzkiej", zostałem wysłany w
zastępstwie Tadka Patana do Wisły, aby zrobić zdjęcie i napisać dwa zdania z
mety samochodowego rajdu. O motoryzacji nie miałem zielonego pojęcia i w tej
materii wysiadałem z Tadkiem w przedbiegach. Nie pamiętam, kto wygrał, ale
spotkałem tam Sobiesława Zasadę, o którym było już głośno w kraju i poprosiłem,
aby jadąc do Bielska zabrał mnie swoim "porschakiem". Wyraził zgodę,
a ja z góry cieszyłem się w duszy ze szpanu przed kumplami i opowieściach o
szalonej jeździe z Mistrzem.
Mistrz
jechał "z nogi na nogę" i do samego Bielska wyprzedził tylko jedno
auto. Trochę "mi podpadł" i pozostawił w przekonaniu, że jego sukcesy
to zapewne talent żony - pilota, z którą wygrywał liczne rajdy.
Po latach
Sobiesław Zasada "naraził mi się" ponownie. Jego brat Marek poprosił,
abym wykonał kilka fotek ze ślubu i wesela córki Gigi. Bal odbył się w
"Panoramie", goście bawili się znakomicie, ja zaś siedziałem na końcu
długiego stołu obok samego pana Sobiesława, udając polskiego
"paparazzo". Wracając z tańców, przez nieuwagę i z powodu panującego
w lokalu półmroku, usiadł Zasada na leżący obok "Rolay-flex".
Usłyszałem cichy trzask, sprawca podskoczył, a lustrzanka "pokazała
wnętrzności". Szybko zamknąłem wieczko i jeszcze tej samej nocy, z duszą
na ramieniu, pognałem do ciemni. Negatyw został lekko naświetlony i wszystkie
fotki dostały w pozytywie - białej poświaty. Ku memu zaskoczeniu okazało się,
że dodało to weselnym zdjęciom ciekawej miękkości i... artystycznej formy.
Marek i Giga kręcili głowami dopytując się, jak wpadłem na pomysł, aby stosować
do weselnej chałtury jakieś filtry. Robiłem dobrą minę do złej gry, ale tak
naprawdę sprawcą tego "dzieła" był Sobiesław Zasada. Obok tęgiej głowy
i pewnych rąk, które przez wiele lat radziły sobie z kierownicą rajdowych
pojazdów, Mistrz udowodnił, że posiada jeszcze jeden wspaniały narząd, który
równie jak i jego dłonie, okazał się być w tym przypadku "artystycznym
filtrem".
Ale żarty
na bok. Pisałem na wstępie, ze motoryzacja nie jest mi bliska sercu, zatem
mogły pojawić się pewne problemy "ze zrobieniem" sylwetki człowieka,
który temat ten ma w małym palcu. Z pomocą przyszedł mi Jan Żdzarski, były
zawodnik, znakomity dziennikarz, znawca tematu i człek uczynny. Wystarczył
jeden telefon do warszawskiej firmy Sobiesława Zasady i już za trzy dni
odbierałem z poczty informacje i książki, z których można by było stworzyć nie
jeden, a dziesięć portretów mistrza kierownicy.
A więc od
początku! Urodził się 27 stycznia 1930 roku w Dąbrowie Górniczej. Życiorys ma
bogaty i ciekawy. Jest jedynym w historii 3-krotnym Mistrzem Europy kierowców.
Dwukrotnie był wicemistrzem i wielokrotnie Mistrzem Polski. Zwyciężał w blisko
150 wyścigach rajdowych. Do największych sukcesów zaliczyć można wspaniałe
wyniki w rajdach Gran Premia Argentino, Pucharze Alp, Press on Regardless,
Acropolis, Adriatyku, Polskim, Tulipanów, Wełtawy, maratonach Londyn-Sidney,
Londyn-Meksyk, Safari i Dookoła Ameryki Południowej. Jest zwycięzcą plebiscytu "Przeglądu
Sportowego" na najlepszego sportowca 1967 roku, laureatem nagrody Ministra
Spraw Zagranicznych dla sportowca, który najbardziej rozsławia imię Polski poza
granicami kraju. Startował na samochodach BMW, Fiat Simca, Ford Escort, Mini Cooper,
Steyer Puch, Lancia, Porsche i Mercedes.
Zasada jest
autorem czterech książek i licznych publikacji prasowych, ukazujących się na
łamach nie tylko polskich czasopism. Występował wielokrotnie w
specjalistycznych programach telewizyjnych i radiowych, dzieląc się wspomnieniami
z rajdów. Popularyzował jazdę samochodem i udzielał kierowcom fachowych porad.
Był konsultantem firmy Porsche AG, a od ponad 20 lat jest generalnym
przedstawicielem Mercedes-Benz na Polskę.
Sobiesław
Zasada należy do ludzi, których od najmłodszych lat rozpierała energia,
wyrażająca się chęcią działania i skupiania jej w dobrym kierunku. Jako
szesnastolatek wstąpił do harcerstwa i szybko awansował. Założył w Bielsku
pierwszą w kraju sportową drużynę harcerską. Trenował tenis stołowy i zdobył tytuł
wicemistrza Polski juniorów. Wkrótce zapałał miłością do "królowej
sportu". Podczas mistrzostw ZHP w Krakowie, wygrał "setkę", rzut
oszczepem i skok w dal. Miał "kłopoty" z wyborem dyscypliny. Po
przeniesieniu się z Bielska do Krakowa, podjął treningi w Cracovii, został
mistrzem zrzeszenia Ogniwo w pięcioboju. Otrzymał powołanie do kadry narodowej
oszczepników. W tym czasie miał już prawo jazdy i jeździł starą
"dekawką". Ojciec sypnął trochę grosza i Sobek kupił sobie BMW 320. W
1952 wystartował z narzeczoną Ewą w rajdzie Ojców-Kraków. W bardzo trudnych
warunkach pogodowych ograł wszystkich i to zapewne przesądziło o jego dalszej
karierze. Narty są jego drugą pasją. Podczas jednego z "szusów",
poważnie złamał nogę, groziła mu nawet amputacja. Z oszczepem musiał się
pożegnać na zawsze. Nic jednak nie stało na przeszkodzie, aby prowadzić
samochód. Obciążenia przy operowaniu pedałem gazu i hamulca są niewielkie, a że
bezczynność była dla Zasady nie do przyjęcia, zaczął coraz częściej startować w
wyścigach i rajdach. Pod koniec lat pięćdziesiątych zaliczał się już do
krajowej czołówki. Kiedy w 1960 roku zdobył w Rajdzie Polskim wraz z żoną Ewą
puchar dla najlepszej załogi, zaczęło być o nim coraz głośniej. Rok później
startował w słynnym rajdzie Monte Carlo. Na Placu Defilad, gdzie usytuowano
start, było niemal tyle ludzi, co na słynnym wiecu Gomułki pięć lat wcześniej.
W tamtych latach auto dla przeciętnego Polaka było dobrem niemal nieosiągalnym,
a już samochód rajdowy - pojazdem z bajki. Zagraniczni kierowcy z
niedowierzaniem kręcili głowami. Czegoś takiego nigdy nie widzieli. To była
euforia. Jeśli lud nie mógł mieć auta, to chociaż chciał je zobaczyć. W kraju
"Syreny", którą lepiej nie porównywać z ówczesnymi samochodami, rajdy
były dyscypliną uprawianą przez niewielką grupę "prywaciarzy", jak
nazywano wówczas ludzi pokroju Sobiesława Zasady, a rajdy samochodowe były
wymysłem kapitalistycznych rewizjonistów. Talony na samochód wydawał sam
premier i otrzymywali je budowniczowie Nowej Huty oraz rębacze przodowi typu
Markiewka czy Pstrowski. Pojawienie się człowieka, wygrywającego z najlepszymi
kierowcami Europy, za którymi stał potężny przemysł z tradycjami, było czymś
niebywałym i... bajką o Kopciuszku dmuchanym w dętkę. Kiedy w 1966 roku
Sobiesław Zasada zdobył tytuł Mistrza Europy, Polacy obok Czesia Niemena, mieli
nowego idola.
Zasada do
wyników nigdy nie dochodził "po trupach", ale metodyczną, ciężką
pracą, jaką jest trening przed każdym rajdem. Równie poważnie traktował rajdy
lokalne, jak i te zaliczane do mistrzostw krajowych czy Europy. Nigdy nie
wyrażał się negatywnie, a tym bardziej lekceważąco o swoich rywalach. Potrafił
On jednać sobie ludzi, nie szczędził swego czasu kibicom i dziennikarzom.
Krańcowo wyczerpany nie odmawiał spotkań z rodakami po zakończeniu rajdów w
Europie, Afryce, Australii czy Ameryce. Jeszcze cztery lata temu jako
"senior rajdów" ponownie wystartował w Safari z żoną, ale zapewne
jego sukcesy były już nie do powtórzenia. Sobiesław Zasada nie żałuje dziś
wielu wyrzeczeń, nieprzespanych nocy, tysięcy godzin spędzonych w samochodzie,
włożonego wysiłku w treningi i zawody. Wielokrotnie ryzykował, narażał zdrowie,
nawet życie. Twierdzi, że było warto. Dzięki przygodzie ze sportem poznał cały
świat, wspaniałych ludzi, którzy do dzisiaj, nawet w dalekiej Kenii, darzą Go
sympatią i przyjaźnią. Do rajdów Safari i Akropolu pozostał mu największy
sentyment. Ciepło też wspomina imprezy, których nie ukończył z powodu defektów.
Grand Premio Argentino uważa za rajd najtrudniejszy i najwspanialszy zarazem.
Tamtejsza Polonia tak chciała, aby wygrał, że dokonywał istnych cudów, a nawet
i więcej. Były chwile, że cała impreza wisiała na włosku, ale na szczęście
wszystko kończyło się pomyślnie. Tyle wzruszeń, co w Argentynie nie przeżył na
żadnym rajdzie. Wielu ludzi uważa, że jest dzieckiem szczęścia i wszystko mu
się udaje... nie tylko w sporcie. Ona sam wierzy w szczęście, ale twierdzi, że
szczęściu należy czasami dopomóc. Żałuje, że nie udało mu się nigdy wygrać
Safari, choć co najmniej trzy razy był od tego już nie o krok, ale o włos.
Kiedyś przegrał Akropol o 18 sekund z Finem Tivonenem z powodu... pomyłki
pilota. Poważniejsze wypadki i kraksy raczej go omijały. Wspomina jednak Rajd
Polski z 72 roku i odcinek na Salmopolu. Przy szybkości 170 km/h, prowadząc
Porsche, rozbili z żoną auto doszczętnie. Z wypadku wyszli jednak cało. W tym
sporcie nic nie osiąga się bez ryzyka, ale wiele razy ryzykował Zasada
niepotrzebnie. Żeby wymienić w tym miejscu tylko największe sukcesy tego
wspaniałego kierowcy, musiałbym nieco rozbudować i tak już obszerne gabaryty
tego artykułu. Może zobaczymy jeszcze Sobiesława Zasadę na trasie jakiegoś
znaczącego rajdu, ale póki co, miłość do kierownicy rekompensuje sobie nasz
mistrz miłością do dwójki wspaniałych wnucząt, którymi obdarowała Go w
"rajdzie domowym" - córa Aleksandra".
Henryk
Urbańczyk
Ciekawe jest to ze nigdzie nie moge znalezc zadnych info na temat jego ojca ,, ktory sypnal troche grosza " . Sypnac groszem w tamtych latach na BMW noo to bylo cos wiec jestem bardzo zaciekawiony tym jegomosciem .
OdpowiedzUsuńdokladnie to samo pomyslalem
UsuńChociaż już kilka lat minęło od wpisu ciekaw jestem pochodzenia jego rodziców jak i przeprowadzki do Niemiec i początki rajdów oraz jakim cudem go wzięli.Dziwne to owiane tajemnicą . Może pochodzenie niemieckie.
Usuńadwokat rzeszow sprawy spadkowe
OdpowiedzUsuń